PGD – podsumowanie.

Ciężko mi było dodać poprzedni wpis. Paskudna to historia, która nie ma pozytywnego zakończenia – jak na razie.
Trochę się w moim życiu zmieniło od momentu gdy zaczęłam tego bloga. Początkowo chciałam tutaj umieszczać wszystkie przemyślenia, których pewnie mój mąż miał dość. Ale też towarzyszyło mi (i nadal tak jest) poczucie potrzeby podzielenia się z innymi czym jest PGD. Niedługo po rozpoczęciu mojego pisania dostałam dodatkową pracę, o czym zresztą wspominałam. Tak na prawdę bardzo mi to wydarzenie w życiu pomogło. Nie mówię tutaj o względach finansowych. Pracowałam po prawie 10h w ciągu dnia, zaczynając od 7 rano i kończąc prawie o osiemnastej. I czułam jak podnoszę się z porażki. Czas przybrał tryb „super-speed”, tydzień ledwo się zaczynał a zaraz kończył. Poznałam nowych ludzi, inny świat. Cały lipiec niedługo jawił mi się jak senna mara. Jakby tamto w ogóle się nie stało.
Poinformowaliśmy też wszystkich dookoła o wyprowadzce i po woli wprowadzaliśmy plan w życie. Aktualnie piszę już do was z nowego miejsca, jako bezrobotna ale szczęśliwa. Mamy w końcu wakacje! I nie musimy jechać na jakieś zastrzyki/badania/pobrania. Jest czas dla nas, dla naszych pasji. Wiedząc że chcemy podjąć taką decyzję, odpowiednio przygotowaliśmy się finansowo. Dlatego możemy sobie na to pozwolić.

Co dalej z PGD?

Oczywiście się nie poddajemy. Na początku porażka w leczeniu bardzo nas zabolała. W moim odczuciu leczenie to jest bardzo „niewdzięczne”. Czujemy czasami, że daliśmy z siebie tak wiele i nadal dostajemy po głowie. Ale z nami nie tak łatwo.
Pierwszy plan był taki, że podejdziemy do crio-transferu pod koniec marca. Skąd ten marzec? Powstał dlatego, że po pierwsze ja musiałam mieć jakaś datę do której mogę dążyć. Inaczej wydawało mi się, że się rozsypie i nie będę w stanie żyć tak po prostu, bez in-vitro i PGD. Łatwo ustaliłam, że skoro zarodki powstały pod koniec marca i w programie opłaciliśmy rok przechowywania, to zatem wiosną należy albo zapłacić ponownie, albo podejść kolejny raz. Na początku mój mąż nie chciał w ogóle rozmawiać o PGD, o tym że się nie udało, a o marcu w ogóle nie było mowy. Kiedy jednak na swój sposób uporał się z emocjami, stwierdził że niech już będzie ten marzec.
Życie toczyło się dalej a my czuliśmy ulgę. Okazało się, że potrafię funkcjonować, cieszyć się życiem. Zbliżyliśmy się do siebie i korzystaliśmy z tego. Gdyby ktoś wtedy czy nawet teraz w tym momencie przyszedł i dał nam pieniążki i powiedział: „jedźcie, zróbcie to teraz” – odmówilibyśmy. Nie jesteśmy jeszcze gotowi, za dużo tego było przez ostatnie 2 lata.
Pewnego dnia doszliśmy też do wniosku, że i ten marzec nie wypali. Tutaj kłania się zwykła rzeczywistość i prosta kalkulacja. Skoro oboje nie pracujemy i pewnie zaczniemy pracować w grudniu/styczniu. No to a – nikt nam nie da od razu urlopu na 3 tygodnie; b – możemy nie uzbierać odpowiednich finansów. Zatem kiedy? Nie wiemy, na pewno w przyszłym roku. Może latem? Trzeba przerwać tą złą passę „lipców”.

Pojawiła się też inna okoliczność. W październiku byłam ponownie w Islandzkiej Klinice leczenia niepłodności Art Medica. Szłam z zamiarem załatwienia jednego papierka i poinformowania lekarza o stanie leczenia. Bardzo się przejął gdy przekazałam mu negatywne wiadomości. Wręcz ciężko było mu uwierzyć, jak to się stało że blastocysta się nie zagnieździła. Wypytywał mnie o moje endometrium przed transferem. Pamiętałam tylko jeden pomiar, wykonany jeszcze przed pobraniem jajeczek, trochę ponad 7 mm. Lekarz stwierdził, że to trochę mało. A kiedy wspomniałam mu, że mamy taki plan aby przygotowanie do transferu przejść u niego w klinice a nie w Polsce, zaproponował mi cykl testowy. Zatem kiedy w końcu poczujemy zew natury i dziki przypływ gotówki, mam się do niego zgłosić.
I jeszcze jedną rzeczą lekarz postanowił się zająć – moją wagą. Niestety muszę się tutaj przyznać tym wszystkim, którzy mnie dawno nie widzieli, ale przytyło mi się. Prawie tyle samo ile schudłam przed ślubem. Po zrobieniu badań krwi wyszło, że mam dość wysoki poziom insuliny. Zatem prawdopodobnie mam insulinooporność. Co ma być kolejnym potwierdzeniem, że jednak PCO mam. Dostałam zatem tabletki od lekarza, które mają mi pomóc zrzucić co nieco. Chyba chudnę, nie wiem dokładnie. Trochę boję się wchodzić na wagę. Raz spróbowałam i o dziwo było 1,5kg mniej od ostatniego pomiaru gdy nie brałam tabletek. W każdym razie, na razie plan jest taki, że mam schudnąć a potem zachodzić w ciąże.

A co jeśli znowu się nie uda?

Tą opcje też już z mężem przepracowaliśmy. Jeśli taki scenariusz znowu będzie miał miejsce, to podejdziemy jeszcze raz. Tylko tym razem od razu z góry zdecydujemy się na dwa cykle stymulacji. Wierzymy też, że teraz lekarze dobiorą optymalną dawkę. Tutaj też ma mieć znaczenie moja waga, ponieważ bez nadwagi łatwiej będzie mnie stymulować.
Nie poddamy się, jeszcze nie teraz.

Z góry chcę zaznaczyć, że pewnie teraz częstotliwość wpisów będzie jeszcze mniejsza. Ale nie zamykam bloga i poprzednie wpisy są dopiero jego początkiem. Miejmy wszyscy nadzieję, że i ta historia kiedyś zakończy się pozytywnie.
Podzieliłam się też linkiem do tego bloga z moim mężem. Wcześniej wiedział, że coś piszę, ale nie wiedział gdzie. Wciągnął te moje wypociny w jeden wieczór i stwierdził że chce przedstawić tą historię z jego punktu widzenia. Uważa że wiele rzeczy widział zupełnie inaczej. Zgodziłam się aby mógł tutaj dodawać wpisy. Na razie jeszcze się ostatecznie nie zdecydował, ale nigdy nic nie wiadomo.

Reykjavik, 21.11.2014

4 myśli nt. „PGD – podsumowanie.

  1. Fajnie, że odpoczęliście, najważniejsze to umieć żyć dla siebie w tym wszystkim, a czasami ciężko…jak sama wiesz.
    Trzymam za Was kciuki, za każdą drogę, którą dla siebie wybierzecie – oby przyniosła Wam szczęście!
    No i zaglądaj tu czasem, skrobnij choć krótko co u Was 🙂
    pozdrawiam!

  2. Witaj!
    Przeczytałam Twoją krótką opowieść z zapartym tchem. Mam podobny problem… Odezwij się, co słychać? Mam nadzieję że Wasza walka przyniosła efekty.

Skomentuj ~Julia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *