Losie co nam przyniesiesz?

Postanowiłam się ponownie odezwać. Nie chcę aby to miejsce kompletnie umarło.Zaczął się kolejny rok i kolejne wyzwania.
Aktualnie nadal nie pracujemy. Męża czasem zapraszają na rozmowy kwalifikacyjne, mnie nie. Ale nie poddajemy się. Chodzimy do szkoły i uczymy się Islandzkiego. Wysyłamy CV i czekamy co dalej.
Mieszkanie w stolicy jest jak niebo i ziemia do tego co mieliśmy wcześniej. Po woli zdobywam nowych znajomych, udzielam się to tu, to tam.
Jeśli chodzi o In Vitro to nie było żadnych nowych podejść, także nic wam nie umknęło ;). Byliśmy co prawda w Polsce i ustaliliśmy plan działania. Lekarz zgodził się aby przygotowania do transferu zostały przeprowadzone na Islandii. I to dla nas najważniejsza wiadomość. Nie będę musiała jechać do Polski i czekać przez 3 tygodnie na nie wiadomo co. Rozmawialiśmy też o wynikach ostatniej stymulacji. Istnieje prawdopodobieństwo, że mieliśmy słaby materiał genetyczny ze strony męża. W poprzedniej pracy było bardzo duże zanieczyszczenie środowiska fluorem. W dodatku firma za to odpowiedzialna, ukrywała te wiadomość. Lekarz twierdzi, że takie warunki mogły uszkodzić plemniki. Szczególnie, że zarodki do 3 doby rozwijały się dobrze i były dobrej klasy. Natomiast po trzeciej dobie, wszystko się popsuło. No i na koniec, pomimo że mąż rzucił palenie i prowadził zdrowy tryb życia, to defragmentacja DNA plemnika uległa pogorszeniu z 16% na 18% (płodny i zdrowy mężczyzna ma defragmentację na poziomie 1-10% im ten procent większy, tym gorzej).
Zgodnie z zaleceniami lekarza z Islandzkiej kliniki, pracuję nad sobą. Wiem, że schudłam już sporo, ale nie wiem ile. Przestałam wchodzić na wagę jakiś czas temu. Miało to na mnie destruktywny wpływ i wprowadzało niepotrzebny stres. Ważne, że czuję się lepiej i tak wyglądam. Kiedyś sprawdzę wagę, bo założyłam że podejdę do transferu gdy zbliżę się do wagi 65 kg. I najlepiej aby to nastąpiło pod koniec wakacji, czy na początku jesieni. Zresztą tak też wstępnie ustaliliśmy z klinikami.
Czuję też, że jestem w końcu gotowa wrócić do tego. Tak jak pisałam wcześniej, po tamtej porażce miałam serdecznie dość. Teraz czuję, że koniec tego „leniuchowania”. Właściwe to ogarnia mnie złość, że to tyle trwa. Minęły cztery lata od kiedy jesteśmy małżeństwem i czas na nowego członka rodziny. Złoszczę się, że słucham o innych dzieciach, biorę je na ręce, opiekuję się nimi. Ale zawsze się zastanawiam, co ze mną? Czy poradzę sobie z własnym dzieckiem? Jakie ono będzie? Tyle czasu minęło od lipca, zaraz będzie rok. Jestem gotowa.

5 myśli nt. „Losie co nam przyniesiesz?

  1. Mój lekarz zawsze powtarza- zdrowie psychiczne jest bardzo ważne. I jest w tym sporo prawdy. In vitro to wielkie obciążenie psychiczne. Sama nawet nie spodziewałam się jak wielkie. I że gorzej poradzi sobie z tym mój mąż…
    Przed wystartowaniem z drugą procedurą też potrzebowałam czasu- niepowodzenie w pierwszym podejściu zbiegło się ze śmiercią mojej teściowej. Po kilku miesiącach poczułam że jestem już gotowa.
    Wszystko wymaga czasu.
    Życzę Ci właśnie tego spokoju. Daje niewiarygodnie dużo siły do walki 🙂

  2. Dzień dobry,
    Świetny blog, czy chciałaby Pani promować go na naszym portalu? W zamian poprosilibyśmy o logo z linkowaniem do nas na Pani stronie. Taka wzajemna promocja. Poza tym od wakacji zaczynamy organizować spotkania produktowe dla blogerów na które jest Pani zaproszona 🙂
    Zachęcam do rozmowy i pozdrawiam serdecznie

    • Oczywiście, fajny układ. Fakt że aktualnie wpisy są dość rzadko. Jednak jak „wrócimy” do gry, to pewnie będę częściej pisać.
      Poproszę o namiary na logo :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *