Nie pisałam na blogu ponad rok… Zdarzyło się w tym czasie wiele, ale z drugiej strony jakby nic się nie zmieniło. Ale ten rok to była duża lekcja życia. Miał rok temu powstać wpis o tytule „Kiedy życie samo pisze za nas scenariusze”. Wtedy nasze życie odwróciło się do góry nogami, ale zacznijmy od początku.
Jak pisałam w wpisie Losie co nam przyniesiesz?, zaczęliśmy życie w Reykjaviku. Do tego zamieszkaliśmy z moimi rodzicami i szukaliśmy pracy.
Ja w końcu znalazłam zatrudnienie w szpitalu, na oddziale neurologi jako pracownik naukowy. Mąż został przyjęty do instytutu morskiego. Mieliśmy plan, że kiedy znajdziemy zatrudnienie wyprowadzimy się od moich rodziców i zaczniemy dalsze starania o dziecko.
Był koniec lata, mój mąż został wysłany w swój pierwszy rejs. Wrócił do domu po 2 tygodniach a moi rodzice akurat pojechali na wakacje. Cieszyliśmy się sobą, to był piękny czas. Ja po nieudanym transferze nie chciałam więcej wracać do pigułek, nie czułam się po nich dobrze a moje libido nie istniało. Korzystałam z pomiaru temperatury i miałam wszystko pod „kontrolą”. Moje cykle i tak były mega dziwne, trwały średnio 40-60 dni. I nagle wtedy, nie wiadomo dlaczego mój organizm raz wreszcie postanowił zadziałać jak u normalnej kobiety. A zatem owulacja była dużo przed czasem. O tym, że coś się święci wiedziałam od początku, temperatura była za wysoka a potem jeszcze tylko wzrosła. Także ten trójstopniowy skok temperatury to nie bujda. Robiąc test ciążowy wiedziałam co zobaczę i nie myliłam się… byłam w ciąży.
I świat mi się wtedy zawalił, bo „przecież nie tak miało być”. Nie wiedziałam jak sobie to wszystko poukładać w głowie. Czułam się winna i nieodpowiedzialna. Przez cały czas byłam przerażona – a co jeśli dziecko ma moją chorobę!? Poza tym starałam się zachowywać dystans, pozytywny test to dopiero początek. Moi rodzice wrócili z wakacji, nie byli w niebo wzięci. My chcieliśmy się wyprowadzić, bo nie wyobrażałam sobie być w ciąży a potem mieszkać z noworodkiem i nimi. To zapoczątkowało konflikt w rodzinie i nie skończyło się to dobrze.
Niestety jeszcze przed ich powrotem pojawiło się jakieś plamienie. Przerażona popędziłam do lekarza (jak to dobrze mieszkać w mieście gdzie jest stały dostęp do lekarzy!!!). Badanie USG, wszystko w porządku, pęcherzyk w macicy (podejrzewałam ciąże pozamaciczną), widać ciałko żółte, nie przejmować się. Kilka dni później planowana wizyta u lekarza i co? Jest zarodek i bijące serduszko. Plamienia nadal się utrzymywały, lekarz nie widział nic złego, wszystko niby w porządku, kolejna wizyta za 2 tygodnie. I jakoś tydzień przed, praktycznie z dnia na dzień zniknęły wszystkie objawy. Nie byłam już śpiąca, nie bolały mnie piersi, coś było nie tak. I niestety miałam rację, serduszko przestało bić, zarodek się już nie rozwijał…
Nie miałam już siły tego opisywać, tego co czułam. Mój mąż bardzo to przeżył. Ja wszystko w sobie stłumiłam, nie chciałam się przywiązywać, tyle już przeszliśmy. Wspomniany wcześniej konflikt z rodzicami się powiększył. Nie chcę tu pisać o szczegółach, ten blog nie jest o tym. Nasze małżeństwo zostało wystawione na próbę. Przeżyliśmy bardzo ciężki okres. Udało nam się wyprowadzić w marcu, ale mój ojciec do dziś nie odzywa się do mojego męża i udaje jakby ten nie istniał. Jeśli zastanawiacie się czy warto zamieszkać z rodzicami/teściami dla oszczędności – nie róbcie tego nigdy!
Zamieszkaliśmy w fajnym miejscu, z pięknym widokiem na całe miasto, wszędzie blisko. Stanęliśmy na nogi i poczuliśmy, że już czas wrócić po nasz zarodek na przełomie maja/czerwca.
I rok czasu zagladalam z nadzieja na wiesci…
Przykro mi, ze ten rok byl dla Was ciezki, ze tyle musieliscie przejsc. Ale to juz przeszlosc, trzeba patrzec z nadzieja w przyszlosc.
Zycze powodzenia, trzymam kciuki i mam nadzieje, ze czasen pojawi sie na blogu krotki wpis, sciskam 🙂
Na dniach będzie kolejny wpis. Bo przecież czerwiec już był dawno temu :).
No i ja zaglądałam, zaglądałam… Rany, Basiu… ile Ty znowu przeszlaś….
Nie mieści to sie w jednej głowie… Trzymam kciuki za happy end.
Przykro mi. Dobrze, że staneliscie na nogi i macie… niezłą perspektywę:)
Sporo przeszliście przez ostatni rok 🙁 najważniejsze, że powoli się układa. Może z rodzicami też się ułoży 🙂 Trzymam kciuki żeby tak właśnie było ,
O straconej ciąży pisałaś u Izy. Jestem ciekawa co dalej.
Wnioskuję, że crio się nie udało, skoro pisałaś u Izy, że szykujecie się do stymulacji.
Trzymam kciuki, żeby wreszcie się udało.
Bardzo dobrze wychodzi Ci wyciąganie wniosków ;). Opiszę na dniach co dalej 🙂
Basiu, już 4 miesiące minęły od wpisu. Co u Was?