Nie wiem czy ktoś już z was odkrył tą zależność. Przestaję pisać jak coś idzie nie tak, albo nie dzieje się nic. Ostatni wpis zakończyłam dość pozytywnym akapitem, pełnym nadziei. Dalej czekały nas jednak wzloty i upadki. A historia nadal się nie zakończyła i brniemy dalej. Ale nadróbmy zaległości…
Po tamtym wpisie poszliśmy na wizytę sprawdzić jak wyniki. Lekarz był może nie gburowaty, ale miał takie zimne podejście. Nie było naszego, jak to w tej klinice, zawsze ktoś inny przyjmuje. W każdym razie zrobił USG, a ja zaczęłam dopytywać o wynik estradiolu. Na złość wtedy im się zepsuł system i sama sprawdzić nie mogłam. A on na to, że jest prawie 400…. Mój mąż mówi, że moją reakcje było widać momentalnie. Zmalałam, skurczyłam się w sobie, serce zaczęło bić jak szalone. Zaczęłam się zamęczać… 400 to mało, tak mało, za mało.
Wróciliśmy do hotelu, gadaliśmy długo, ciężko było to przełknąć. Ogarniał mnie strach, że coś dzieje się nie tak. Ale nie pozostawało nam nic innego jak brać kolejne leki i czekać.
Następnego dnia postanowiliśmy jechać już do teściów męża i tu jest miejsce na zabawną (?) przygodę jaka się nam przytrafiła. Spakowaliśmy wszystko i kręciliśmy się po sklepach. Kiedy trzeba było udać się na pociąg odebraliśmy nasze walizki z hostelu, poszliśmy na dworzec. Kupiłam bilety, wszystko na czas. Mieliśmy fajny przedział, wygodne fotele. Ruszyliśmy, zaczęłam wyciągać co tam zgromadziłam ze sobą. A to robótkę na drutach, a to coś do oglądania filmów…. i nagle zrobiło mi się zimno. Spojrzałam na męża przerażona i mówię:
– Leki!!! Nie ma leków!!!
Został w hotelowej kuchni w lodówce. Plan – wysiadamy natychmiast i z powrotem do Gdańska. Akurat jechał z nami Pan, który powiedział, że za jakieś 15 min. pociąg się zatrzyma i on też wysiada. I jak się pośpieszymy to zaraz jedzie powrotny do Gdańska. Wysiedliśmy, a nasz współpasażer mówi, że na peronie jest już pełno ludzi i żebyśmy biegli bo zaraz pewnie wjedzie kolejka. No to my biegiem i rzeczywiście jak wbiegliśmy na peron to wjechał pociąg. Zapytałam tylko czy to do Gdańska, potwierdzili to wskakujemy. Stoimy w przejściu i pytam konduktora, że musimy bilet kupić. A on tak:
– Ale nie kupicie biletów, bo dzisiaj jest niedziela… i…. możecie jechać za darmo.
No poczucie humoru na piątkę :).
Dotarliśmy z powrotem (sic!), mąż poszedł do hostelu po nieszczęsne lekki. Ja kupiłam nowe bilety, na szczęście znaleźliśmy inne połączenie. Tym razem już wszystko się udało i dotarliśmy do celu podróży.
Następne sprawdzenie było za kilka dni. Wtedy jak na złość nawet lekarz nie mógł sprawdzić poziomu estradiolu. Natomiast obraz USG wyglądał pozytywnie. Kilkanaście pęcherzyków, wszystko super. Pick-up zaplanowany, ostatnia prosta przed nami.
Po pobraniu jak zwykle wypytywałam lekarza, ile było jajeczek. Przyszedł z zaleceniami, receptą a na karteczce napisał 11!!! Prawie łzy mi ze szczęścia popłynęły. Wracaliśmy do domu z mężem tacy szczęśliwi. Taka liczba to przecież murowany sukces. Wyobrażałam sobie, że jak wrócimy na Islandię to zrobimy imprezę dla znajomych i wszystkim powiemy jak cudownie poszło. Liczyłam prawdopodobieństwo, że skoro jest 11, to pewnie z 7 się zapłodni. A przecież mamy już 3. Będzie ich dużo i będą zdrowe.
Spędziliśmy jeszcze w Polsce kilka dni. Pierwszy telefon z kliniki o postępach mieliśmy odebrać już w drodze na lotnisko. Mieliśmy do przejechania ponad 400 km. W połowie drogi zaczął psuć nam się samochód. Stracił moc, ale nadal posuwał się do przodu. Trochę się baliśmy co będzie i czy damy radę zdążyć na samolot. Ale wszyscy byliśmy w dobrych nastrojach. W końcu dzwoni telefon, szybkie sprawdzenie formalności. I słyszę słowa, że są 2 zarodki, jeden rozwija się słabiej…. Odebrało mi mowę, jak to 2 zarodki!!! Przecież było 11 komórek! Rozpłakałam się, teść poszedł patrzeć co się dzieje z autem, mąż nie miał nawet jak mnie przytulić, teściowa dopytywała czy to złe wieści… Ale już wtedy wiedzieliśmy, że czeka mnie kolejna stymulacja. Łącząc 3 poprzednie zarodki i te 2 kolejne, to jest 5. Potrzebujemy min. 6 aby przeprowadzić PGD.
Wróciliśmy do domu, kolejnego dnia kolejny telefon od embriologa. Zarodki nadal nie osiągnęły stadium blastocysty. Dają im jeszcze jeden dzień. Ale już z rozmowy czułam, że nasze szanse maleją z każdą godziną. I tak też było, następnego dnia dowiedzieliśmy się, że oba nie przetrwały. Nie mamy nic… z 11 komórek nic…
Witaj Basiu, od jakiegoś czasu czytam Twojego bloga. Z tego co czytam, to leczymy się w tej samej klinice. Prowadzi Was profesor czy macie możliwość, aby ktoś inny się Wami zajął?
Witaj!
Na początku profesor. Teraz teoretycznie doktor Hajdusianek. Ale to zawsze jest ktoś inny. Na przykład w czerwcu stymulacje rozpisał mi doktor Głodek. My po prostu przestaliśmy zapisywać się na wizyty u profesora.
Ja mogę z całym sercem polecić Wam Mariusza Łukaszuka. To świetny specjalista i bardzo dobry człowiek. Jeżeli macie możliwość, to spróbujcie do niego. Może znajdzie jakiś pomysł, aby jakość komórek była lepsza. Jest on także andrologiem, może przyczyna tkwić w plemniku, skoro do 5doby zarodki nie przeżywają.